Kalendarz szosowych wyścigów amatorskich 2015

Kontynuuję mój coroczny cykl, który z tego co wiem bardzo Wam przypadł do gustu i się sprawdza, czyli wszystkie szosowe imprezy amatorskie w jednym, zgrabnym kalendarzu.

Kolorami rozróżniłem różne cykle:
niebieski - cykl Masters
czerwony - Road Maraton
zielony - Supermaraton
żółty - Imprezy samodzielne
różowy - wybrane imprezy zagraniczne

Jeśli nie ma jakiegoś wyścigu i chcecie go dodać - pisać śmiało na maila - trzymajkolo@gmail.com
Chętnie dokonam aktualizacji !


Kółka kółka...

Kółka kółka... Tak mój Synek określa jazdę na rowerze, generalnie jest to jego określenie na wszystko co się kręci, a dziś kręciło się sporo...


Niespodziewanie przed weekendem spadło u mnie masakrycznie dużo śniegu, krajobraz z mojego ogródka nagle zaczął przypominać ten, który raczej zarezerwowany jest dla obszarów górskich. Mój Syn był wniebowzięty, ja jakoś nie bardzo. Jazda na szosie w sobotę była wykluczona - zbyt niebezpiecznie, musiałem przeprosić się z trenażerem, ale już po godzinie kręcenia miałem serdecznie dość i resztę treningu spędziłem przytulając ciężary i wchodząc na stopień.



Mamy już koniec stycznia, a to czas, kiedy treningów odpuszczać nie można. W niedzielę rano krajobraz za oknem się nie zmienił, ale też w nocy nie napadało więcej tego białego paskudztwa. Długo się nie zastanawiając, podjąłem jedyną słuszną decyzję - jadę na szosę (ciężko byłoby czymś zastąpić zaplanowane 3 godziny wytrzymałości).

Wróćmy do określenia "kółka, kółka" i faktu, że dziś wszystko łączyło się z kręceniem:
> rodzinka kręciła nosem jak przedstawiłem im swoje dzisiejsze rowerowe plany
> na treningu oczywiście kręciłem korbą starając się trzymać wysoką kadencję (średnio to wyszło ;)
> kręciłem na rundach bojąc się nieprzejezdnych dróg
> wiatr strasznie dziś kręcił nie mogąc zdecydować się na jeden konkretny kierunek
> wkręcałem sobie na treningu, że strzelający piasek w zębach to resztki batonika
> po wszystkim pralka musiała się nieźle nakręcić, żeby doprać wszystkie ciuchy



Tak... to był bardzo mokry, zimny i nieprzyjemny trening. Już po 30 minutach miałem psychicznie dość, wszędzie mokro, w niektórych miejscach resztki śniegu na szosie, wszechobecne kałuże i do tego temperatura na minimalnym plusie wraz z denerwującym wiatrem. Rower bez błotników już na starcie stawiał mnie na przegranej pozycji.
W zasadzie to rozsądniej byłoby zostać sobie w ciepłym domu i obejrzeć jakiś fajny film ale co to by była za niedziela ;)

Niewątpliwie było ciekawie, tradycyjnie mój trening stworzyły dziś momenty:
Moment 1 - kiedy nagle przy sporej prędkości dostałem w głowę mokrym nawisem śnieżnym, który akurat postanowił spaść z drzewa
Moment 2 - kiedy jakiś pies typu "duży burek" zamiast mojej osoby zobaczył chyba wielką kiełbasę na rowerze i gonił mnie prawie przez całą wieś - chcąc nie chcąc, miałem więc konkretną tempówkę
Moment 3 - kiedy mój wzrok prawie zwariował, bo do wszechobecnego śniegu dookoła doszła totalna mgła typu mleko i gdyby nie czarna szosa to nie wiedziałbym chyba, gdzie jechać
Moment 4 - kiedy pod koniec jazdy, do tego wszystkiego zaczął jeszcze padać deszcz


Jak widzicie, lekko nie było, słowa pochwały należą się znowu maściom Sportsbalm, bo pomimo iż przez trzy godziny było mokro i brudno, nigdzie się nie poobcierałem, a mięśnie były cały czas odpowiednio rozgrzane.

Niedzielę mogę więc zaliczyć do udanych, jest to charakterystyczne poczucie spełnionego obowiązku i luz psychiczny, a najlepsza regeneracja potreningowa, czyli spacer z żoną i Synkiem połączony z zabawą na sankach był tylko przysłowiową kropką nad i.

Pora otworzyć zasłużone małe piwko i poczuć ten specyficzny luz w nogach.

Masterskie prawdy i mity

Chyba każdy z nas przez to przechodził... Kupujesz swoją pierwszą szosę, trochę jeździsz i w końcu postanawiasz wybrać się na jakąś ustawkę. Przyjeżdżasz na zbiórkę i widzisz całą masę takich zapaleńców jak Ty sam. Generalnie mało wiesz o treningu, jeździe w grupie, ściganiu i w zasadzie o wszystkim co związane jest z kolarstwem. Dlatego chłoniesz jak gąbka wszystkie informacje i zachowania w peletonie. No właśnie... na starcie swojej przygody możesz się nieźle załatwić, bo największym źródłem takich informacji są mastersi...

fot. www.trackcyclingnews.com
...Pisząc mastersi, w tym artykule mam na myśli kolarzy w wieku powiedzmy 50+, nie chcę tutaj nikogo urazić czy obrazić, ale często doradzane przez nich rady są wyssane z palca i nieprawdziwe... i właśnie z takimi chciałbym się w tym wpisie rozprawić.

Od razu trzeba powiedzieć, że jeśli chodzi o jazdę w grupie, kolarskie wyczucie, taktykę, spryt i zachowanie na finiszu to właśnie od mastersów nauczymy się najwięcej. Pod tym względem chyba nikt nie może się równać zdobytą wiedzą i doświadczeniem – warto z tego skorzystać.

fot. www.thecourier com.au
Wróćmy jednak do tytułowych mitów, oto kilka z tych które sam usłyszałem na ustawkach:

Zimą nie trzeba pić
Chyba największa zasłyszana głupota, jak mi nie wierzycie to popatrzcie zimą na rowery i gwarantuję, że zawsze znajdziecie kogoś kto nie będzie miał bidonu. Oczywiście zimą również się pocimy i tracimy wodę wraz z cennymi elektrolitami, inna sprawa że po prostu tego tak nie odczuwamy jak w sezonie. Dlatego należy cały czas dostarczać do organizmu potrzebne płyny – nawet jeśli nie czujemy pragnienia.

Makaron, makaron i tylko makaron
Podejście do diety to temat rzeka, kiedyś panowało przekonanie że w zasadzie trzeba wrzucać w siebie węglowodanów, czyli jeść kilogramy makaronu. Oczywiście grunt to dobrze zbilansowana, racjonalna dieta, czyli dostarczanie wszystkich potrzebnych składników, nie można zapominać o białku oraz o właściwych tłuszczach. O diecie kolarskiej/sportowej można pisać książki, niestety informacje które często można usłyszeć na ustawkach to podejście sprzed dobrych kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat.

Jaki kompakt ? Tylko korba standardowa
Jak zastanawiasz się jaką korbę kupić, to mastersów się lepiej nie pytaj. Generalnie nie uznają oni raczej czegoś takiego jak korba kompaktowa. Ogólnie preferują oni jazdę bardziej siłową, coś na zasadzie - „muszę czuć że mam pod nogą”, tak więc przełożenia gwarantujące jazdę z wysoką kadencją nie są przez nich stosowane. Pamiętam jak dziś jednego zawodnika z dalszych kategorii masters na Czasówce Sudeckiej, który jechał chyba na przełożeniu 39-23/25, praktyczne cały czas w stójce... O zaletach jazdy z wyższą kadencją pisałem tutaj.

fot. uk eurosport.yahoo.com
Prawie zawsze jeździmy "na krótko"
Są tacy mastersi, którzy uważają że pojawienie się w zimowych spodniach zimą albo w nogawkach jesienią i wczesną wiosną to po prostu faux pas. Kolarz musi pokazywać swoje umięśnione nogi i basta. Często mamy więc taką sytuację, że na termometrze jest około 10 stopni, a na ustawce ludzie w krótkich spodenkach. Czy jest to dobre podejście ? Zapytajcie się takich osób, jak tam się czują ich kolana właśnie w wieku 50+...

Im lepsza średnia tym lepszy trening
Wielu mastersów ma dość luźne podejście do kwestii planu treningowego. Dzięki temu można usłyszeć takie właśnie kwiatki, że im szybciej jeździmy na treningach, tym lepiej potem pójdzie nam na wyścigu i nie ma czegoś takiego jak trening na szosie ze średnią prędkością poniżej progu 30 km/h. Mówiąc krótko najlepiej cały czas zap.... ile mamy sił ;)
Tego chyba nie ma nawet sensu komentować :P

fot. www.usacycling.org
Żeby jeździć, trzeba jeździć
To się łączy z poprzednią „prawdą”, tym razem zasada im więcej kilometrów przejeździmy w sezonie, tym lepiej. Najlepiej zrobić w sezonie 30 tysięcy kilometrów, wtedy na pewno będzie „dobra noga”.
Oczywiście jeździć trzeba z głową, trzeba mieć jasny plan treningowy i mówiąc krótko – nie chodzi o ilość, a jednak o jakość.

Z cepa i do przodu
Tłumacząc to bardzo dookoła to chyba coś w rodzaju tempówki. Często słyszałem takie określenie jak zbliżał się jakiś podjazd, wtedy cała para szła w korby – takie pójście w trupa. Wszystko byłoby OK, gdyby nie fakt, że raz taki trening to było jedno wielkie „z cepa i do przodu”, czyli coś na zasadzie jednego wielkiego zakwaszenia mięśni ;)

Auto to twój wróg
Przyznam, że tego nie rozumiem. Wraz z wiekiem narasta jakaś taka dziwna nienawiść do kierowców samochodów. Oczywiście też często sam się denerwuje na auta i brak wyobraźni niektórych kierowców, ale nie można generalizować. Szosa jest dla wszystkich i moim skromnym zdaniem powinniśmy żyć w większej symbiozie.
Często na ustawkach są sytuacje, gdzie lecą na kierowców tak niekulturalne słowa, że nie sposób ich wszystkich wymienić, do tego grożenie, polewanie aut płynami z bidonów. No jedna wielka masakra – raz nawet byłem świadkiem sytuacji, która tylko cudem nie skończyła się bójką, a żeby było śmieszniej, tam akurat zawinił właśnie pewien masters.

fot. www.usacycling.org
To chyba na tyle, ale wiem, że też potraficie przytoczyć inne głupoty, które można usłyszeć na ustawkach. Chętnie poczytam je w komentarzach :)


No i na koniec chciałbym dodać, że mam ogromny szacunek dla mastersów i tego że chcą i potrafią się ścigać w takim wieku, wielokrotnie wykrywając z ludźmi dwa, a nawet trzy razy młodszymi od siebie !! Czapki z głów Panowie !

Niedziela

7 rano budzi Cię znajomy głos – Tata, śniadanko... Już wiesz, że dłużej nie pośpisz, ba nawet sobie nie poleżysz, pokornie przecierasz oczy, wstajesz i idziesz z Młodym do kuchni.
W planie długi trening, pierwsza seta w roku więc nie ma innej opcji niż owsianka, spokojnie gotujesz mieszając wszystkie składniki (polecam garnek do gotowania mleka !), a w tle siedzi Staś w swoim krzesełku i tylko puka plastikową łyżką w podstawkę mówiąc „Ociamka dać”, tłumaczenie że trzeba poczekać, bo się musi ugotować nie daje rezultatu więc dajesz suchą kromkę chleba jako przystawkę – działa ;)


Kiedy już gotowe, wcinasz jedyne słuszne kolarskie śniadanie wraz ze swoim Synem, zostawiając oczywiście porcję, śpiącej jeszcze, żonie. Odsłaniasz rolety i tu chwila prawdy, wczoraj ICM aż krzyczał pokazując siłę dzisiejszego wiatru – tak, nie mylił się, szybkie spojrzenie na okoliczne drzewa, które są baaaardzo pochylone i wszystko jasne, będzie zimno, wietrznie i ciężko jak diabli. Grunt, że nie pada.

Teraz owsianka musi się przyjąć więc masz trochę czasu na zabawę z Młodym, dziś drewniana kolejka i budowle z klocków. W międzyczasie robisz sobie podwójne espresso macchiato, zabawa idzie na całego i już nawet myślisz, czy może lepiej olać trening i dalej się tylko bawić z Synem.

W końcu jednak zaczynasz szykowanie, standardowa rutyna: nalewanie picia do bidonów, łyknięcie suplementów, smarowanie mięśni nóg maściami rozgrzewającymi Sportsbalm no i skrupulatne ubieranie wraz z szykowaniem batoników. Na koniec smarowanie twarzy kremem zimowym, pompowanie kół, założenie butów, wpięcie licznika i już można ruszać na walkę...

… celowo użyłem tego słowa, bo dziś to nie było nic innego, a z normalną jazdą niewiele to miało wspólnego ;) Wyjeżdżając czułem się jak Dawid przed walką z Goliatem, moja niska waga (niewiele ponad 60kg) w połączeniu z czołowym wiatrem 40 km/h to jedna wielka tragedia. Jeśli dodamy do tego jeszcze niską temperaturę to mamy mieszankę wybuchową.


Każdy normalny człowiek widząc podobne warunki zostaje w domu przed TV, każdy normalny kolarz ucieka do lasu na swoim treningowym MTB lub rowerze przełajowym, ale że ja nie jestem zupełnie normalny to na dziś zaplanowałem sobie pierwszą szosową setkę w roku, jedna duża runda wokół Odry, na mapie fajna traska, nigdy wcześniej tego nie jechałem...

Tak jak słynny kucharz Modest Amaro serwuje swoim gościom w restauracji tzw. „momenty” tak i mój trening dziś składał się właśnie z takich momentów ;)
Moment 1 – kiedy jechałem po płaskiej szosie z idealną nawierzchnią pod wiatr z prędkością 19 km/h będąc według HR w trzeciej strefie
Moment 2 – nagle po wyjeździe z terenu zalesionego na pole dostałem taki podmuch, że wraz z rowerem wylądowałem na środku szosy
Moment 3 – gdy po godzinie jazdy zobaczyłem, że przejechałem zaledwie 25 kilometrów
Moment 4 – podjazd pod wiatr i w dodatku po bruku na 20 kilometrów do domu, który zabił moje nogi
Moment 5 – jak już w domu zaczęły mi odmarzać palce u stóp


Tak to właśnie było, do 30 kilometra non stop pod wiatr, potem trochę z boku i w plecy i na deser znów 20 kilometrów tej nierównej walki. Trasa fajna, chętnie ją powtórzę ale jednak przy innych warunkach, jazda dookoła Odry ma to do siebie, że nie ma jak skrócić, jest po drodze przeprawa promowa ale na szosie nie wypada ;) Jestem więc skazany na most w Krośnie Odrzańskim i potem dopiero w Cigacicach... Jest w miarę płasko i przyjemnie, ruch na większości trasy znikomy, jest też raczej płasko – idealnie na trening wytrzymałości.

I jak już wracasz do domu, zmarznięty, totalnie zmęczony i głodny, czujesz tą charakterystyczną dumę i zadowolenie z siebie, wchodzisz do domu ale nikt Cię przecież nie wita kwiatami czy laurem zwycięstwa, znowu jesteś tatą, mężem i masz kolejne obowiązki, a to co przejechałeś to tak naprawdę kawał dobrej, ale nikomu niepotrzebnej roboty. Dla znajomych „nie-kolarzy” jesteś świrem, dla rodziny kontrolowanym wariatem i jak już zejdzie zmęczenie zaczniesz sobie planować kolejny trening i kolejną nową rundę.... I tak w kółko :)